Wacik (Władysław) Osipowicz. Poeta piszący po białorusku. Urodził się 11 lipca 1927 roku w Topalanach. Zadebiutował w „Niwie” (1956). Inne pseudonimy: Andrej Soszka, Janka Mirny, Siarhiej Kruczok, Wincuk Hrabowicz, Korań. Zmarł w 2003 roku w Michałowie.
Jego wiersze ukazały się w tomiku „Słowa spod Michałowa” wydanym przez GOK w Michałowie w 2023 roku.
Żona, Wanda Osipowicz, była wieloletnią nauczycielką przedszkola w Michałowie.
Tekst o Władysławie Osipowiczu w Czasopisie z 18 marca 2023
Poniżej tłumaczenie na polski (automatuczne Google Translator więc miejscami jest niepoprawne – będziemy wdzięczni za poprawki)
WACIK OSIPOWICZ POETĄ
W 1956 roku Jerzy Wołkowycki poszukiwał pracowników nowej „Nivy”. Miał… słabość do poetów. Mikołaj Matejczuk dał do zrozumienia: „W Michałowie mieszka zdolny poeta, ale, jak mówią, to… «Szerszan». Był bardzo bystrym i popularnym satyrykiem, występującym pod tym pseudonimem w białoruskiej „Nowej Drodze”, wydawanej przez Niemców w Białymstoku od marca 1942 roku. Czytelnikom podobały się jego teksty.
Redaktor Wołkowycki przywiązywał dużą wagę do humoru i satyry oraz ich atrakcyjności dla czytelników nowego białoruskiego tygodnika. Ale Mikołaj przyprowadził do redakcji młodego faceta, około trzydziestu lat, w okularach teleskopowych. Zabrał ze sobą wiele wierszy, wśród nich humorystyczne. O „Shersznem” redaktorowi powiedział nieznajomy, ale redaktor naczelny „Nowej Drogi” Chwiedar Iljaszewicz odwiedził ojczyznę swojej żony w Topolanach, zdobył wiersz pastucha Wacika i opublikował go w swojej gazecie przetwarzając to. Przez tę nieszczęsną pracę po wyzwoleniu chłopak z Topolan – „Mały „Sherszan” – wpadł w ręce białostockiej bezpieki i wybili mu z głowy przez oczy pisanie wojskowych wersetów. Ale Andrej Soszka (Wacław-Władysław Osipowicz) objął stanowisko poety w „Nivie”. Żadnych innych obowiązków. W kwietniu 1956 rozpoczął od pierwszego wyboru tekstów „Agafon Abrotka”, felietonu wierszy dla dzieci z rysunkami Jusofa Mazalewskiego i wierszami satyrycznymi sygnowanymi przez „Koran”. A wiersze „Sibirak” (1957) pochodziły z regionu Krasnojarska, a on sam, starszy mężczyzna, pojawił się w długiej skórzanej kurtce i przedstawił się: „Szerszeń”. Nie wiedziałem, gdzie się zatrzymać. Obiecał Jerzemu Wołkowickiemu, że będzie pisał dla „Nivy”, jednak po opuszczeniu redakcji zniknął na zawsze.
A Wacław Osipowicz, przestraszony kastracjami w Michałowie w „październiku”, kiedy je podpalono wraz z księgami klasyków marksizmu-leninizmu i książkami Kupały di Kolasa, postanowił opuścić redakcję, a nawet pisać pod pseudonimem, uzależniłem się od pracy, strażnik w klinice wojskowej.
– To on, Vatik, a „Sherszan” był też „Małym”, przed wojną wiersz dla niego wydał Hwedar Iljaszewicz. Żona Iljaszewicza uczyła nas w Topalanach, ja uczyłem się u ich Jurka, on był w wyższej klasie, chociaż jestem trochę starszy – powiedziała Mikla Krawczuk, poetka z Potoki.
Szkoda, że w sprawie Osipowicza nie zwróciliście się do mnie – poznalibyście go jeszcze przed śmiercią, zanim był zupełnie ślepy. Był dobrym poetą. Teraz ludzie mówią, że sąsiad przywłaszczył sobie spadek, przechwala się swoimi wierszami jako własnymi, tymi, które Vatik „Krawczukow” napisał w języku polskim.
Po opuszczeniu „Nivy” Wacław już się nie odezwał – stwierdził redaktor, choć wiemy, że jego teksty ukazywały się nadal aż do artykułu Aleksandra Amilianowicza z 1965 r. zniesławiającego Hwedara Iljaszewicza. Chociaż przeczytał „Nivę” do końca, aż stracił wzrok. Ponieważ był niewidomy, chciał wszystkiego słuchać i mówić po „prawosławiu”. Albo „Tola”, który czyta Ewangelię w kościele w Białymstoku, przyszedł do niego na zgromadzenie, albo Tadzik Rasiński przyszedł, aby ponownie napisać do kogoś petycję w sądzie lub walczyć o oczyszczalnię ścieków Mychajło… Do nowego domu wybudowanego przy ulicy Fabrycznej w Michalowie, zebranego z trzech topałskich stodół, przeniósł swoją dużą bibliotekę, składającą się głównie z książek białoruskich i rosyjskich. Do nowego, luksusowego domu, który obecnie należy do krewnych żony. Rysek Filipchuk, z zawodu kierowca, wraz z mamą a rodzice Aloyzy, katolicy, zaopiekowali się wujkiem po śmierci ciotki Wandy. Nie interesowali się zbytnio jego sprawami literackimi. Kiedy stracił wzrok i nie mógł już pisać, na magnetofonie szpulowym nanoszono nowe filmy, na których nagrywał swoje przemyślenia. Wciąż miał nadzieję na odzyskanie wzroku – lekarze dawali mu gwarancję, że przynajmniej zobaczy przed sobą kartkę papieru lub talerz. Niestety i to się nie udało. Osoba nadmiernie wrażliwa ponownie trafiła na wygnanie wewnętrzne, jak wtedy, po „Polu” i rozdzierającej serce rzezi książek… I w końcu prawie wszystkie jego pisma spłonęły w ogniu – cztery worki wierszy, listy i akta, po remoncie nowego domu, już po jego śmierci. „Gdybyśmy wiedzieli, że jego dokumenty się przydadzą” – mówi mi siostrzeniec mojej żony – „zatrzymalibyśmy ich więcej”. Pozostały jedynie „zbiory” zebrane przez niego w latach 1946, 1962 i pamiętnik „Czarne kalendarze” z 1974 roku”.
Długo nie szukałam śladów Wacława Osipowicza, przez kilka miesięcy trochę w okolicy. Wiedząc o jego kontaktach z Iljaszewiczami, przedostałam się do Szczecina. Znalazłem osobę o podobnym losie, notabene o tym samym imieniu i nazwisku, również urodzoną w 1927 roku.
Wacław Osipowicz napisał, że był w Szczecinie, ale tam nie dotarł. Z urzędu stanu cywilnego w Białymstoku wynikało, że w 1962 r. był zarejestrowany w Białymstoku w Michałowie i był handlarzem. I pracował w sklepie z mundurami dla wojska i policji, a potem jako stróż w przychodni przy ulicy Teplowej w Białymstoku. „Kiedy Vatik miał dyżur, wszyscy nasi ludzie o każdej porze przychodzili do szpitala, aby odwiedzić swoich pacjentów” – wspomina Nina Wazniewska, mieszkanka Michałowa, również pochodząca z Topolan. – Ogólnie był dobrym człowiekiem, spokojnym, rozsądnym, ludzkim. Oboje są dobrymi ludźmi, on i Wanda, ona pracowała w przedszkolu. Miał dwie siostry, ale opiekował się nimi brat Wandy z żoną i dziećmi.
Wanda początkowo zaniemówiła, upadła, potem zachorowała i zmarła dwa lata przed Vatikiem. Miło było patrzeć, jak Filipczukowie zabierali wujka do kościoła, szczerze mu we wszystkim pomagali. Bardzo mili ludzie. Prosty…”
Rzeczywiście, skąd wiedzieli, że komuś będą potrzebne setki spisanych fragmentów duszy zagubionej w życiu osoby z wielkim poczuciem humoru i zranioną duszą, ich krewnego, znanego zwykłego wujka, do którego ludzie zwracali się o pomoc – legalne i inne? Powiedział do krewnego: „Zarobisz na tym dużo pieniędzy!” Pozostały jedynie zeszyty „polskie”, choć treścią jak w prawdziwym książki – refleksje „Krople”, „Zielone Myśli”, „Horyzonty”, pamiętniki tragiczne „Czarne kalendarze” – pisane po polsku, bo czytać je mógł tylko siostrzeniec kierowcy; w razie potrzeby – mówi – odda je na makulaturę lub spali, bo jaki sens ma to, żeby ktoś inny je czytał?!
I trzymam to wszystko w rękach jak największy skarb – nie bez powodu Giorgii Wołkawycki znalazł to na początku „Nivy” i nie bez powodu kazał mi później: „Idź, znajdź Andrieja Soszkę! ” I znalazłam jego „krople” i znów są w „Nivie”. Oddam je na pamiątkę Pracowni Filmowej i Fotograficznej, która także mieści się na ulicy Fabrycznej w Michałowie, dwa domy z jego nowego domu ze starych bloków, w którym obecnie mieszkają obcy ludzie.
Dodaj komentarz